Lillianne |
ślusarz |
|
|
Dołączył: 09 Paź 2005 |
Posty: 302 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: ze świata ULS (PSG)//Wieś |
|
|
|
|
|
|
Kiedy pan premier zdecydował się skrócić rok szkolny o tydzień, odezwały się na ten temat różne głosy. Rodzice wściekali się, że ich pociechy będą mniej umiały. Wśród nauczycieli zdania były podzielone. Jedni cieszyli się, że będzie tydzień urlopu więcej; innych naszły obawy, czy zdążą z przerobić zaplanowany materiał. Z kolei zdecydowana większość uczniów całym sercem poparła decyzję pana Marcinkiewicza. Nie dziwię się im. Jakkolwiek kiedyś bez szkoły nie wyobrażałam sobie życia, tak teraz do sprawy podchodzę ze sporym dystansem. I nie chodzi tyleż o ilość przekazywanej nam wiedzy (której, notabene, jest od groma), co po prostu o jej przydatność. Niejednokrotnie brwi same unosiły się do góry ze zdziwienia podczas podejmowanych przez nauczycieli prób nauczenia nas czegokolwiek. Do dziś na przykład nie mam pojęcia, po co nam wiedza, że F. Borrinini (włoski architekt okresu baroku) stworzył Santa Carlo alle Quatro Fontane w Rzymie. Sama nazwa jest zaskakująca, co nie przeszkadza jej brzmieć wprost znakomicie. W towarzystwie można "zaszpanować", wyskakując nagle z wyżej wspomnianą informacją. Po prawdzie nie orientuję się, na co komu taka wiadomość. Przeprowadzając badania środowiskowe, stwierdziłam, że statystyczny Polak nie ma najmniejszego pojęcia, kim był F. Borrinini, a Santa Carlo alle Quatro Fontane w Rzymie na oczy nie widział. Nie szkodzi. Osobiście w całej mojej egzystencji nie zetknęłam się z podobnym tworem, a mimo to jakoś żyję. Co pozwala zadać pytanie: czy wszystko, czego nas uczą, jest nam w życiu niezbędne?
W dzisiejszych czasach nawet sprzedawczyni w mięsnym, sprzątaczka, o babci klozetowej nie wspominając, musi być osobą wykształconą. Z tym się zgodzę. Praktycznie w każdej pracy trzeba znać przynajmniej jeden język obcy, podstawy matematyki i, to chyba oczywiste, bezbłędnie posługiwać się językiem ojczystym. Ponadto przydałoby się orientować nieco w historii, także tej najnowszej, chociażby po to, by mieć o czym dyskutować w przyszłości, pijąc kolejny kufel piwa. To sprawa oczywista i grzechem byłoby ją kwestionować. Za to ni w ząb nie rozumiem, po co uczyć się wierszy/piosenek o, załóżmy, kwiatkach, które i tak zapomnimy po trzech dniach. Wiem, głos trzeba ćwiczyć, ale czy koniecznie musimy go marnować na utwór, od którego niejedna wytwórnia fonograficzna dostałaby ciągot i krzypoty? Gdzie tu sens, gdzie logika? Albo też, tak z innej beczki, nazwy tworzyw sztucznych. Nie twierdzę, że to nieprzydatne. A nuż kiedyś w krzyżówce natkniemy się na hasło: "termoplast twardy na dziesięć liter" i z szerokim uśmiechem na twarzy wpiszemy "poliwęglan". Lecz absolutnie nie widzę sensu wpajania w nas tej wiedzy w klasie I gimnazjum, gdzie i bez tego jesteśmy zarzuceni stosem (nie)zbędnej wiedzy. Albowiem, wbrew pozorom, uczeń też człowiek i jak każdy człowiek na swoje własne życie. Nie widzę potrzeby, by nauka wypełniała trzy czwarte tego życia (ćwiartkę przezornie przeznaczam na sen). W końcu, im więcej człowiek się uczy, tym więcej umie. Im więcej umie, tym więcej zapomina. Im więcej zapomina, tym mniej umie. Im mniej umie, tym więcej się uczy. Kto czuje się na siłach, niechaj wymyśli wyjście z tego błędnego koła… |
|