|
| /Hellracer/ Prolog, część I |
|
|
Wysłany: Czw 8:13, 15 Cze 2006 |
|
|
Lillianne |
ślusarz |
|
|
Dołączył: 09 Paź 2005 |
Posty: 302 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: ze świata ULS (PSG)//Wieś |
|
|
|
|
|
|
Kontynuacja "Królewskiego trzy-cztery", która, o dziwo, istniała w mojej głowie o wiele wcześniej niż wspomniane uprzednio "dzieło". Prolog rozbiłam na dwie części, bo jakiś taki... rozlazły mi wyszedł ^_^
~~*Prolog*~~
Deszcz niespokojnie bębnił o szybę mknącej przez Londyn taksówki. Światło latarni odbijało się w rosnących z każdą chwilą kałużach. Przez ciemną noc przebijały się tysiące blasków, czyniąc stolicę Anglii niemal tak jasną jak za dnia. Była w tym nutka tajemniczości, odrobina magii- widok, jaki w tej chwili roztaczał się przed pojazdem, jadącym właśnie słynnym mostem, zaczarowałby prawie każdego. I tak też działo się w przypadku ciemnowłosej dziewczyny, siedzącej na tylnym siedzeniu taksówki. Przytulona do szyby, z chmurną miną, zdawała się nie myśleć o niczym przyjemnym. Jednak i na jej twarz wstąpiło słońce, gdy poprzez zamazane szyby dostrzegła panoramę Londynu. Przypomniała sobie, jak bardzo tęskniła za tym miastem przez wszystkie dni, gdy musiała siedzieć na piętrze toruńskiego domku i uczyć się do egzaminów. Ileż to razy miała szczerą chęć rzucić to wszystko w diabły! Lecz nie mogła. Musiała postępować tak jak jej nakazali. Od nich miała pieniądze, oni pomogli jej wdrapać się na szczyt- teraz spłacała dług. Podbudowywała ją tylko myśl, że jeszcze tu wróci, że to będzie jej nagroda. Wkuwała tryliard rzeczy, które niewiele ją obchodziły. A wszystko po to, żeby powrócić tutaj. Choć tak naprawdę piękno Londynu było tylko pretekstem- chodziło jej przede wszystkim o...
"Nieważne", pomyślała stanowczo, przymykając zmęczone oczy. Teraz prawdziwy powód wizyty w tym mieście był już zupełnie nieistotny.
Most pozostał daleko w tyle, a taksówka skręciła z ruchliwej nawet o tej porze ulicy w wąską drogę. Świateł było coraz mniej; wkrótce jechali już w niemal całkowitym mroku, rozjaśnionym tylko żółtymi "ślepiami", umiejscowionymi, jak to zwykle bywa, na przedzie samochodu. Poza pustą szosą niewiele było widać- zaledwie kontury drzew po obu stronach drogi, gdzieś w tle zarys domów. A deszcz wciąż padał, to cichutko, jakby z odrobiną nieśmiałości, to znów rzęsiście, coraz intensywniej pukając o szyby i dach jedynego pojazdu, jaki o tej porze przemierzał wiejską drogę w środku Anglii. Ciężkie, ciemne chmury przesłaniały księżyc, a świat stawał się coraz bardziej ponury.
Pasażerka zerknęła na fosforyzujące wskazówki swego nowoczesnego, lecz przy tym eleganckiego zegarka. Było już dobrze po jedenastej. Pomału zaczęła się obawiać, czy aby na pewno dojedzie na czas.
- Przepraszam, daleko jeszcze?- spytała z nutką zdenerwowania. Taksówkarz nawet nie odwrócił głowy.
- Pani kochana, w taką pogodę nie dojedziemy tam szybciej jak za półtorej godziny- odparł, siląc się na spokój. Nie lubił być popędzany przez pasażerów, a już na pewno nie nocą.- A co, umówiła się z kimś pani?- ten, pozornie życzliwy żart sprawił, że dziewczynę zaczęła opanowywać coraz większa furia.
- Owszem!- warknęła, splatając ręce na piersi. Smutek już minął, pozostała tylko złość. Ta płomienna wściekłość na cały świat, jakby jej niepowodzenia były winą tych wszystkich ludzi, których spotykała na swojej drodze. Dowcip taksówkarza był dla niej gwoździem do trumny. A trumien z zasady nienawidziła.
- Niech pan jedzie szybciej!- zażądała, prostując się nagle. Starszy mężczyzna z niedowierzaniem spojrzał na odbijającą się w lusterku twarz dziewczyny.
- Szybciej nie idzie- oświadczył stanowczo. Ona jednak nie dała za wygraną.
- Takie samochody jak ten z pewnością wyciągają ze sto czterdzieści na godzinę. Bardzo pana proszę, przecież nic nie jedzie... I zapłacę dodatkowo, naprawdę mam dużo pieniędzy- błagała, choć w głębi duszy miała wielką chęć porządnie na niego huknąć. Czyżby w Anglii nie obowiązywała zasada: "klient nasz pan"?
- Proszę pani, nie mogę ryzykować. W taką pogodę lepiej nie jechać zbyt szybko... - wymamrotał z zakłopotaniem. Bardzo chciał jej pomóc, ale bynajmniej nie mógł narażać życia- ani pasażera, ani też swojego. Czy ona tego nie rozumiała?
Ku jego zdumieniu, umilkła na chwilę. Zaraz jednak stwierdził, że nie skapitulowała, a po prostu zastanawia się, w jaki sposób można go jeszcze prosić. Biedaczka, nie miała świadomości, że angielscy taksówkarze są profesjonalistami. Bo też zapewne sama nie była Angielką- słyszał to wyraźnie w jej akcencie. Pomimo, że zapewne starała się nad tym pracować, w jej angielszczyźnie nadal był ten typowo wschodni zaśpiew. Rosjanka?
Nagle usłyszał szelest i jakiś dziwny odgłos. Brzmiał zupełnie jak...
- Teraz mi pan nie odmówi, prawda?
Miała na twarzy pełen satysfakcji uśmieszek. O co jej chodziło? Obejrzał się szybko i niemal natychmiast zrozumiał. Trzymała w dłoni pistolet wycelowany prosto w niego. Nic nie mówiąc, przyśpieszył. Z niepokojem spoglądał na wskaźnik prędkości. Sześćdziesiąt... Deszcz padał w najlepsze, a nawierzchnia z minuty na minutę stawała się coraz bardziej śliska. Osiemdziesiąt... Po niebie płynęły ciemne chmury. Poza dwiema wąskimi smugami światła, padającymi na mokrą szosę, było zupełnie ciemno. Przy takie aurze nietrudno o wypadek. Sto dwadzieścia... Kontury drzew migały coraz szybciej, tak jak szybciej biło teraz jego serce. Nie lubił ryzykować, a teraz postawił wszystko na jedną kartę. Bał się tej dziewczyny; wydawała się taka cicha i spokojna. Ale była nieobliczalna. Kto wie, co zrobiłaby, gdyby nie spełnił jej żądania.
Przy stu czterdziestu przestał przyśpieszać. I tak mknęli już stanowczo za szybko. Pasażerka widać poczuła się usatysfakcjonowana, bowiem milczała.
Zastanawiał się, czy natychmiast po powrocie do Londynu nie powinien przypadkiem udać się na policję. W końcu występek brunetki można podciągnąć pod kategorię "napad z użyciem broni". Czy ona w ogóle miała pozwolenie na tę broń? Wyobraził sobie, jak teraz od niechcenia pyta ją: "Przepraszam, czy ten pistolet ma pani legalnie?" Uśmiechnął się do własnych myśli, a wyimaginowana scenka dodała mu otuchy. W przypływie szaleństwa pomyślał nawet, że cała ta sytuacja ma w sobie sporo, czarnego wprawdzie, ale jednak humoru. Z drugiej strony, cały czas zastanawiał się, jak wybrnąć z opresji. Na razie nic nie przychodziło mu do głowy... I, niestety, nie miało już czasu, by przyjść. Oto bowiem z mroku wyłoniły się kontury sporej willi, oświetlonej przez jedną zaledwie, i to w dodatku popsutą latarnię. Taksówkarz mimo woli odetchnął z ulgą. Przynajmniej jeden problem z głowy- małe były szanse, aby pod sam koniec trasy samochód nagle wpadł w poślizg.
Taksówka zahamowała. W tym momencie kierowcę tknęło. To niemożliwe, żeby ta dziewczyna była na tyle głupia i nie wiedziała, że...
Potok jego myśli został gwałtownie zatrzymany. Nawet nic nie usłyszał, gdy metalowa kulka zagłębiła się w jego ciele. Tylko ten ból, potworny ból... Nie miał siły jęczeć. Czuł jakby coś rozrywało go w środku, nie mógł się poruszyć. Jego ciało zupełnie bezwładnie zsunęło się po oparciu fotela, zostawiając za sobą smużkę krwi. Żył. Jeszcze żył. Wolałby jednak umrzeć niż dalej przeżywać te katusze. Wybawienie nie nadchodziło.
Dziewczyna tymczasem powoli wytarła lufę pistoletu i schowała broń do torebki. Widok zwijających się z bólu ludzi, postrzelonych z jej ręki, nie robił już na niej żadnego wrażenia. Z chłodnym spokojem, za którym jednak krył się niezrozumiały lęk, wysiadła z pojazdu. Ruszyła wąską ścieżką, a deszcz towarzyszył jej aż do momentu znalezienia się pod daszkiem, będącym jednocześnie podłogą balkonu na pierwszym piętrze. Dopiero teraz przez ciemnowłosą głowę przemknęła myśl, która niekoniecznie miała prawo bytu. Pomimo narastającego strachu, dziewczyna zapukała. Nie musiała długo marznąć na schodach; po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich wysoki mężczyzna odziany we frak. Wprowadził ją do środka i pomógł powiesić płaszcz na wieszaku. Podziękowała skinieniem głowy.
- Pan czeka na górze. Zaprowadzić panią?- spytał spokojnie, jak przystało na flegmatycznego, angielskiego lokaja.
- Naturalnie- odparła nieobecnym głosem, próbując się przejrzeć w wielkim lustrze, wiszącym na ścianie. Oczywiście, sztuka ta nie udała jej się z tej przyczyny, że dookoła panował półmrok; na dodatek lustro spowite było w pajęczyny i przykryte grubą warstwą kurzu. Nie mogąc się powstrzymać, przejechała palcem po jego tafli. Opuszek jej kciuka niemal natychmiast pokrył się szarym pyłem. Zniechęcona, zostawiła lustro w spokoju i pomaszerowała za lokajem. "Dawno nikt tu nie sprzątał", przemknęło jej przez myśl. Idąc starymi, skrzypiącymi schodami zastanawiała się, jak to możliwe, że taki esteta jak jej szef godzi się na mieszkanie w podlondyńskiej norze. Przecież tu było okropnie, przynajmniej jej zdaniem. Miała nadzieję, że gabinet będzie choć odrobinę przytulniejszy.
Lokaj zostawił ją pod drzwiami na końcu korytarza i ulotnił się, nim zdążyła to zauważyć. Gdy zdała sobie sprawę z jego nieobecności, rozejrzała się nerwowo. Dookoła panowała ciemność- tak nieprzyjemna i... złowieszcza? Dziewczyna przełknęła głośno ślinę. "Teraz albo nigdy!" |
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
|
|
|