Lillianne |
ślusarz |
|
|
Dołączył: 09 Paź 2005 |
Posty: 302 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: ze świata ULS (PSG)//Wieś |
|
|
|
|
|
|
Hmmm, no cóż, to opowiadanie jest właściwie fragmentem jednej z planowanych przeze mnie powieści, ale zdecydowałam je tutaj rzucić, bo nawet sensowne się wydaje (co w mojej twórczości nie jest takim znów częstym zjawiskiem)
Wiem, że znowu o żużlu i już się nudna robię, ale nawet nie wiecie, jaki to jest inspirujący sport *uśmiecha się znacząco*
Czas popełniania błędów
Pettera poznałem bardzo dawno, prawie dwanaście lat temu- zaczął swą opowieść Halvor. Lilianna oparła głowę na dłoni i z delikatnym uśmiechem, błądzącym gdzieś na jej twarzy, słuchała jego słów.- Doskonale pamiętam, kiedy zobaczyłem go na stadionie w Holsted w pewien deszczowy poranek. Spóźniłem się na trening około godziny, głównie z winy starego samochodu i korków na mieście. Była obrzydliwa pogoda, widoczność praktycznie żadna... i tak jakoś wyszło. Zresztą, to nieistotne. Wszedłem na stadion, szykując się już na to, że nasz kapitan, a był to świętej pamięci Ingmar Erik Hansen, zmyje mi głowę za tak karygodne spóźnienie. Zawsze się tego czepiał. Bałem się nawet, że zaczaił się na mnie tuż przy wejściu. Ale nie- nic takiego się nie zdarzyło. Przebrałem się, sprawdziłem czy z motocyklem wszystko w porządku, bez pośpiechu. W końcu i tak nic już by mnie nie uratowało, mogłem spóźnić się jeszcze bardziej. Obszedłem cały park maszyn, ale nikogo nie znalazłem. Wyszedłem więc na tor. Ingmar stał tam i dyskutował z jakimś zawodnikiem. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, kto to jest. Kiedy wcześniej oglądałem listę zawodników Holsted, było tam wiele kompletnie nieznanych mi nazwisk. Pomyślałem, że to musi być jeden z nich. Po chwili pojawił się mój dobry znajomy, Bjoern Jensen, który wtedy jeździł w barwach naszej drużyny. Wyjechał na tor, kompletnie mnie nie zauważając. Deszcz padał, a ja stałem tam kompletnie osłupiały, nie za bardzo wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. Dopiero kiedy Bjoern i ten nowy zawodnik zaczęli się ścigać, Ingmar podszedł do mnie. Może to dziwne, ale wcale na mnie nie nakrzyczał. Po prostu pokazał palcem na tamtych dwóch i prawie bezgłośnie szepnął: "Patrz!" I patrzyłem, jak ten obcy ktoś objeżdża Bjoerna, który przecież już wtedy był znakomitym jeźdźcem. Na naszym torze był wprost nie do pokonania. Jakim prawem więc zjawia się ktoś kompletnie znikąd i wygrywa z nim wyścig? Nie mogłem wytrzymać; zapytałem Ingmara o tego zawodnika.
- Niezły jest, prawda?- uśmiechnął się do mnie.- I wyobraź sobie, Hallie, że on ma dopiero czternaście lat!
Zatkało mnie, kolokwialnie mówiąc. Cóż to za czternastolatek, który wygrywa z doświadczonymi i utytułowanymi zawodnikami? Był naprawdę niesamowity. Może nie prezentował jakiejś wspaniałej techniki, ale jednego nie mogłem mu odmówić- woli walki. Bjoern zawsze jeździł agresywnie, ale ten młodzik sprawiał wrażenie, jakby przejrzał na wylot jego sztuczki. Po wyścigu razem z Ingmarem podeszliśmy do niego. A on zdjął kask... i jakkolwiek wcześniej byłem nim zadziwiony, tak teraz moje zdumienie nie miało granic. Całą twarz miał pooraną bliznami. Byłem ciekaw, jak można mieć takie wypadki na miniżużlu. Potem dowiedziałem się, że owszem, można, a to i tak był wierzchołek góry lodowej. Podobno Petter- zostaliśmy sobie przedstawieni przez Ingmara- miał niezliczoną ilość kontuzji, głównie przez swój niezwykle ryzykowny styl jazdy. I dlatego do miniżużla po prostu się nie nadawał, stanowił zagrożenie dla innych młodych. Ale bardzo, z całego serca chciał jeździć. Zarząd naszego klubu postanowił go przyjąć. Przez pierwszy sezon Petter wygrywał każdy swój wyścig... w którym nie został wykluczony. Pobił chyba jakiś swoisty rekord wykluczeń. Nie pomogły prośby ni groźby, rok później jeździł dokładnie tak samo. Co gorsza, nigdy nie umiał jechać parą, zawsze zostawiał swoich kolegów na pastwę przeciwnika. Pamiętam jeden taki wyścig. Pomimo jego wybryków, mieliśmy szanse na mistrzostwo Danii. O wszystkim miał zdecydować ostatni wyścig. Wtedy nasz trener zrobił rzecz niebywałą- do tego wyścigu wystawił Pettera i mnie. Może to zabrzmi jakbym się chwalił, ale w tamtym czasie jeździłem bardzo dobrze. Za to nie rozumiałem, czemu moim partnerem ma być właśnie on. Ale nie miałem nic do gadania- musiałem po prostu pojechać na sto procent moich możliwości. I pojechałem... ale na ostatnim łuku Petter za bardzo chciał wyskoczyć przed rywali. Z całym impetem wpadł na mój motor i, oczywiście, został wykluczony. W powtórce wyścigu się, niestety, nie powiodło. Przyjechałem drugi i takim oto sposobem straciliśmy szanse na tytuł. Trudno opisać, co się wtedy działo. Kibice wygwizdali Pettera, koledzy z drużyny patrzyli na niego spode łba. W parku maszyn, już po meczu, miałem ochotę po prostu go trzasnąć. Nie tylko za to, co zdarzyło się na torze, ale też za to, że ani kibice, ani my nie usłyszeliśmy od niego nawet głupiego "Przepraszam". Podszedłem do niego i już chciałem powiedzieć coś, czego zazwyczaj się potem żałuję, kiedy on odwrócił się i spojrzał mi w oczy. Nic nie powiedział, ale jakoś odeszła mi ochota na robienie mu wymówek. Po raz pierwszy odkąd go poznałem, zobaczyłem w jego oczach rezygnację. Pomyślałem sobie: "Boże, ja bym przecież nerwowo nie wyrobił!" Zrozumiałem. On miał w sobie niesamowitą siłę, mógłby być wspaniałym wojownikiem... gdyby tylko ktoś jakoś go ukierunkował. Czy był ktoś taki? Otóż to- nie! Zarząd klubu wymagał od niego dobrej jazdy, wysokiej średniej, ale nikt mu nie pokazał, jak to osiągnąć. Krytykowali jego styl jazdy, chociaż sami nigdy nie dali dobrej rady. A my, żużlowcy, wcale nie byliśmy lepsi; nie świeciliśmy przykładem. I właśnie wtedy postanowiłem mu pomóc. Gdy chcieli go wyrzucić z drużyny, jako jedyny zaprotestowałem. Pomimo nieprzychylnych opinii, poprosiłem, żeby dali mu jeszcze jedną szansę. Tego samego dnia, wieczorem, Petter przyszedł do mnie.
- Nie musiałeś się za mną wstawiać; to nie ma sensu, a ciebie teraz traktują jak obrońcę przestępcy- powiedział. Odparłem, że jeśli nie chce jeździć, to może zrezygnować. Jakoś tak wyszło, że do późna siedzieliśmy w mojej kuchni i rozmawialiśmy. Dowiedziałem się o nim bardzo dużo. Opowiadał mi praktycznie o wszystkim; mam wrażenie, że już nigdy później nie był ze mną tak szczery jak wtedy. Polubiłem go. Przy bliższym poznaniu okazywał się całkiem miłym chłopakiem. Od tamtej pory regularnie chodziliśmy na treningi. Nie trzeba go było uczyć wszystkiego od podstaw- wystarczyło usunąć pewne nawyki. I tak wiosną roku 2000 na torze w Holsted podczas inauguracyjnego meczu, pojawił się zupełnie nowy Petter Aksel Lindmann. Kibice nie byli do końca przekonani, zarząd ani zawodnicy też. Ale my z Petterem wiedzieliśmy swoje. To był naprawdę niesamowity mecz. Wygraliśmy ze znaczną przewagą, a on zdobył dziesięć punktów w pięciu wyścigach. Jak na siedemnastolatka, był to znakomity wynik. Potem jednak nie szło tak bajecznie. Petter był przeciętny- nie miał ani wielkich osiągnięć, ani wielkich wpadek. Lecz nauczył się współpracować z zespołem i to było z jego strony już bardzo dużo. Wtedy to ja święciłem w Holsted triumfy. Zresztą nie tylko tam- muszę przyznać, że to były moje lata. W tym samym czasie Petter znalazł sobie dziewczynę- bajeczną Karoline Hansen, córkę Ingmara. Była od niego rok starsza, ale to nie stanowiło dla nich problemu. A on pokazał inną stronę swojej duszy; dla niej był dobry i opiekuńczy. Pomógł jej otrząsnąć się z szoku po tragicznej śmierci ojca. A i w sporcie szło mu jakoś tak lepiej.
Następny rok znów należał do mnie- zaręczyłem się ze wspaniałą (tak mi się wtedy zdawało) kobietą, startowałem w cyklu Grand Prix... I choć skończyłem bez medalu, na piątej pozycji, był to i tak duży sukces. A Petter zawsze traktował mnie jak przyjaciela, najwierniejszego doradcę. Do dziś nie wiem, czy mi wtedy zazdrościł.
W dwutysięcznym drugim nastąpił przełom. Zaczęło się zimą, kiedy Karoline i Petter rozstali się. Może kiedyś ci o tym opowie, mnie ta historia niespecjalnie wychodzi... W każdym razie, wszystko odbyło się bezboleśnie i właściwie niezauważalnie. Nadal się przyjaźnili, choć był to specyficzny typ przyjaźni. Wtedy też Petter poznał Tony'ego Zandera. Słyszałaś o Tonym, prawda? Ten niesympatyczny, rudowłosy człeczyna, który spaprał Petterowi cztery lata życia. Został menedżerem mojego przyjaciela. Uważałem to za pomyłkę, słusznie- jak się potem okazało. Tony był okropny, traktował Pettera jak maszynkę do wygrywania. Wmawiał mu, że ten dawny styl jazdy jest najlepszy i powinien do niego wrócić. I znów Petter zmienił się w agresywnego i nieprzewidywalnego "kosiarza". A ja zrobiłem wtedy rzecz najgorszą z możliwych... odsunąłem się od niego, wmawiając sobie, że i tak mnie nie posłucha. Staliśmy się sobie zupełnie obcy. Petterowi podobało się to, że staje się coraz lepszym zawodnikiem; nie dostrzegał, jakim kosztem. Zapewne zwykłego zawodnika wyrzuciliby z klubu za taką jazdę. Ale kontrakty Petterowi załatwiał Tony, który miał praktycznie wszystko- władzę, pozycję, pieniądze. Tylko jednego mu brakowało- prawdziwej miłości do żużla. Gdyby naprawdę kochał czarny sport przynajmniej w połowie tak, jak to deklarował, zapewne nie dopuściłby do takiej sytuacji jak ta, która wtedy zaistniała. Sam nie wiem, jak długo to wszystko by się ciągnęło... Gdyby nie Lisa.
Petter poznał ją na dworcu, kiedy wracał ze spotkania z Tonym. Lisa była kobietą uroczą, zabawną i inteligentną. To za jej sprawą w Petterze pierwszy raz od dłuższego czasu odezwały się ludzkie uczucia. Lisa bowiem miała problemy uczuciowe. Nie, wcale nie takie jak myślisz. Chodziło raczej o to, że jej chłopak znęcał się nad nią. Nie mogła liczyć na pomoc swojej rodziny, bo oni naiwnie wierzyli, że Lisa znalazła mężczyznę idealnego. Rozumiesz zawiłość sprawy, prawda? Nie będę o tym za dużo opowiadać, bo o samej sytuacji wiem niewiele. W każdym razie Lisa i Petter w krótkim czasie stali się sobie bardzo bliscy. Ze wszystkiego mu się zwierzała, przychodziła do niego bardzo często. To znaczy, tak opowiadał mi Petter. Ponieważ, jak już wcześniej mówiłem, wtedy nasza przyjaźń przeżywała kryzys, nie wiedziałem za wiele o jego życiu prywatnym.
Przełom nastąpił, gdy Lisa rozstała się ze swoim chłopakiem. Właściwie nakłonił ją do tego Petter, mając na uwadze... chyba nie tylko jej dobro, szczerze mówiąc. Biedna dziewczyna, nie miała gdzie się podziać, więc zaproponował jej, żeby z nim zamieszkała. Domyślasz się chyba, do czego cały czas dążył? Tak, Petter miał głowę nie od parady. Ale dawał jej czas, a może nawet trochę obawiał się, że Lisa go odrzuci. Nie zrobiła tego. Stali się parą. Lisa nieufnie patrzyła na sytuację z Tonym, lecz nie robiła wymówek Petterowi. W tamtym czasie wiedziałem o Petterze tylko tyle, ile mogłem się domyślić na podstawie jego zachowania na stadionie. Ta sytuacja szybko jednak uległa zmianie...
Dochodzę do momentu, o którym nadal trudno mi opowiadać zupełnie bez emocji. Wybacz, jeśli w którejś chwili po prostu urwę i, proszę, nie wymagaj, żebym kontynuował.
To było na treningu w Holsted, wiosną roku dwutysięcznego czwartego. Petter po rocznej przerwie, kiedy nie jeździł w lidze duńskiej, wrócił do naszej drużyny. Spotkaliśmy się na treningu i kapitan od razu ustawił nas przeciwko sobie. Przyznaję, trochę bałem się, co zrobi mój dawny przyjaciel. Ku mojemu zdziwieniu, jechał czysto, za to niemal natychmiast mnie wyprzedził. A ja, głupi, chciałem mu pokazać, że nadal jestem lepszy. Skończyło się... tragicznie... Na łuku zbytnio przyśpieszyłem i wyrzuciło mnie w bandę. Petter, gdy tylko to zobaczył, przybiegł do mnie i próbował pomóc wstać. Ale ja nie mogłem się ruszyć; to było straszne... Wzięli mnie do szpitala. Okazało się, że mam poważnie uszkodzony kręgosłup i prawdopodobnie resztę życia będę musiał spędzić na wózku inwalidzkim. Chociaż wtedy właściwie nie było wiadomo, ile to życie jeszcze potrwa. Tygodniami leżałem w szpitalu kompletnie sparaliżowany. Petter odwiedzał mnie niemal codziennie, wspierał w tym najtrudniejszym momencie. Był jedyną osobą, którą tak naprawdę obchodziłem. Spytasz pewnie, gdzie zatem podziewała się kobieta mojego życia, o której wcześniej wspominałem? Okazała się... nie, nie powiem, kim się okazała. Nie chcę o niej źle mówić. W każdym razie, przyszła do mnie tylko raz. Żeby powiedzieć, że z nami już koniec, że nie chce mieć partnera-kaleki...
I to chyba bolało mnie najbardziej... W jednej chwili straciłem kompletnie wszystko. Nie miałem już po co żyć; dwukrotnie próbowałem popełnić samobójstwo. Za każdym razem jednak Petter mnie ratował- jakby był moim aniołem stróżem. W końcu pojąłem, że muszę walczyć, być silny. To Petter tak mnie zmobilizował- tym, że zawalał sezon, omijał ważne mecze, a wszystko tylko po to, żeby siedzieć w szpitalu i mnie wspierać. Ostro pokłócił się o to z Tonym. Z kolei Lisa nie tylko nie miała do niego o to pretensji, ale też sama przychodziła z nim albo też, kiedy on naprawdę nie mógł mnie odwiedzić. Sądzę, że to właśnie dzięki nim zdarzył się cud- po wielomiesięcznej kuracji mogłem chodzić, żyć zupełnie normalnie. Jedno tylko mnie martwiło- już nigdy nie miałem wsiąść na motocykl. Byłem jednak zbyt blisko żużla, by tak po prostu odejść. Postanowiłem zostać mechanikiem. Petter przyjął mnie do swojej ekipy i w ten sposób bezustannie miałem do czynienia z ukochanym sportem. W połowie dwutysięcznego piątego roku "wróciłem do żywych". Petter i Lisa namówili mnie, żebym z nimi mieszkał; zgodziłem się, bo w moim domu wszystko przypominało mi o Niej- tej, która zostawiła mnie, kiedy najbardziej jej potrzebowałem.
Czas mijał, żużlowa karuzela dalej się kręciła... Kolejnym ważnym etapem była druga połowa roku dwutysięcznego szóstego. Znalazłem dogodne lokum i wyprowadziłem się od przyjaciół, nie chcąc dłużej zakłócać ich prywatności. Dziwiło mnie tylko, że przez tak długi czas Petter nie poprosił Lisy o rękę. Jakby wiedząc, że się nad tym głowię, zwierzył mi się, że czeka na odpowiedni moment, na magiczną chwilę. Nie pochwalałem tego posunięcia, ale cóż- Petter wiedział lepiej. Wreszcie wynikło drobne nieporozumienie, efektem którego Petter zaręczył się z Lisą w parku maszyn, przed meczem ligi duńskiej. Nie będę ci streszczać tej sytuacji, może on sam kiedyś o tym opowie. Grunt, że od tamtej pory wszystko zaczęło się zmieniać.
Finał cyklu Grand Prix 2006. Bydgoszcz. Petter miał wtedy wielką szansę zostać mistrzem świata. Przeszkodzić mógł mu tylko Alex Bjaand, zapewne znany ci ze słyszenia. I, niestety, przeszkodził. Ale to Petter był wtedy moralnym zwycięzcą. Mógł zaatakować Alexa i wygrać. Ale stanowiłoby to spore zagrożenie. Tony mówił mu, że musi postawić wszystko na jedną kartę, sfaulować, jeśli trzeba. A mimo to Petter tego nie zrobił. Nie powiem ci dokładnie, dlaczego. Wiem tylko, że po tym wyścigu Petter zwolnił Tony'ego, wyjaśniając, że nie chce mieć menedżera, który "będzie dążył do celu po trupach". Przez pewien czas było o tej sprawie dość głośno w mediach. Co najciekawsze, wszyscy jednogłośnie opowiedzieli się za stanowiskiem Pettera. Mnie też cieszyło to, co zrobił. Zastanawiałem się tylko, czy po tak znaczącej zmianie w teamie, mój przyjaciel nadal będzie na szczycie. I teraz przyznam ci się do czegoś, co próbowałem ukryć nawet przed samym sobą- miałem nadzieję, że nie. Tak, dobrze słyszałaś. To okropne, ale tak bardzo zazdrościłem Petterowi, że zacząłem mu źle życzyć. Miał wszystko, co i ja kiedyś posiadałem lub o czym bezskutecznie przez tyle lat marzyłem. Znów stanowiliśmy zgrany duet, ale teraz to on był wielką gwiazdą. Stałem się zaledwie jego cieniem, co bardzo nie odpowiadało mojemu władczemu charakterowi. Straszne, nie sądzisz? Lecz taka była prawda... Nasza przyjaźń znowu została wystawiona na ciężką próbę. Kiedy jemu się udawało, ja cierpiałem, a kiedy przeżywał porażki, po cichu zacierałem ręce. Lecz wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Nie będę ci opowiadał, jak Tony polował na Pettera. Przecież dobrze znasz tę sytuację- to właśnie tobie Petter zawdzięcza życie. A i ja jestem ci wdzięczny za to, co zrobiłaś. Kiedy pojawiła się groźba śmierci, zrozumiałem, że chociaż zazwyczaj, gdy w jego życiu szło coś nie tak, cieszyłem się z tego, ale gdyby zginął, moja egzystencja znów straciłaby sens. Pomógł mi jak nikt inny, a ja nawet nie umiałem okazać wdzięczności.
Nauczyłem się ważnej rzeczy- że sukces mojego przyjaciela jest w pewnym sensie także moim sukcesem, a jego szczęście nie musi oznaczać mojego smutku. I tak, gdy Petter, już jako mistrz świata, ożenił się z Lisą, patrzyłem na to z radością. Bo on po części spełniał przecież moje marzenia... Halvor chciał jeszcze dokończyć swą opowieść. Znacznie mu ulżyło, gdy zwierzył się Liliannie. Miał nadzieję, że wysłucha ostatniej części historii- o kryzysie i miłości do Karoline. Jednak w momencie, gdy brał głęboki wdech, spostrzegł, że Lilianna już śpi z głową opartą na drewnianym blacie olbrzymiego stołu w jadalni. Uśmiechnął się bezwiednie, kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Jak chcesz…- mruknął, przymykając zmęczone oczy. Nie miał serca jej budzić, ale niedobrze byłoby zostawić współlokatorkę samą w wielkim pomieszczeniu. Zwłaszcza w obliczu ostatnich wydarzeń. Przeciągnął się więc na niezbyt wygodnym krześle i położył głowę na blacie, naprzeciwko twarzy Lilianny. Pomimo niedogodnej pozycji, po kilku minutach z jadalni rezydencji Amelie Duval dobiegały już tylko dwa miarowe, spokojne oddechy świadczące o zdrowym śnie dwojga wykończonych „atrakcjami” ostatnich dni ludzi. |
|