Sylville |
ślusarz |
|
|
Dołączył: 05 Paź 2005 |
Posty: 570 |
Przeczytał: 0 tematów
|
Skąd: z fotela przed monitorem |
|
|
|
|
|
|
Piekło
Nocą pokój wspólny był zawsze taki spokojny… Wszyscy już spali, ogień w kominku dogasał, rzucając dziwne cienie na ściany. Zawsze było tajemniczo, a zarazem tak swojsko. I pomyśleć, że ktoś mógł się dziwić, że on uważa to miejsce za swój dom! Przecież tu jest tak… tak, jak powinno być.
Ciszę przerwało stukanie końcówką pióra o blat ławki. Nie powinien tak robić, przecież to niszczy sprzęt piszący, a naprawdę powinien oszczędzać. Nie przyzna się Jamesowi, że zaskórniaki sięgnęły stan tak krytyczny, że nie stać go na pióro. Ma jeszcze swoją godność. Zresztą, na Święta na pewno jakieś dostanie.
Spojrzał jeszcze raz na leżący przed nim pergamin.
„Kocham moją rodzinę, ponieważ…”
Żeby tak hipogryfy porwały McGonagall i jej nowe metody wychowawcze. Co z tego, że Ministerstwo nakazało takie badania, ze szczególnym uwzględnieniem rodzin czystej krwi. Czy tylko dlatego musiał pisać kolejne wypracowanie? Czy jakaś durna ankieta dawała McGonagall prawo pozbawiać go wolnego czasu?! Chociaż racja, nie tylko jego. Ale inni już dawno skończyli.
Rozsiadł się wygodnie w fotelu, bawiąc się piórem. I co ma napisać? Że ich nienawidzi? Banalne. McGonagall znów zaczęłaby myśleć, że ma coś z głową albo jest jakimś degeneratem. Ale co innego może w tym wypracowaniu zawrzeć?...
Odłożył pióro na stół i raz jeszcze spojrzał na pergamin, jakby marząc, że ten zniknie. Niestety, nic takiego się nie stało. Jutro upływa termin oddawania wypracowań, a póki co nic nie napisał.
„No dalej, Łapa, weź się w garść. Przecież musisz coś napisać!” zganił się w myślach.
Zaczął przypominać sobie chwile spędzane z rodziną. Od tych niedawnych, do tych strzępków wspomnień z dzieciństwa, które z każdym dniem blakły. Musiało być coś, za co mógłby ich kochać… a przynajmniej nie nienawidzić.
Wytężył pamięć. Pojawiło się wspomnienie jakiegoś upalnego, letniego dnia...
Syriusz i Regulus bawili się w ogrodzie. Wtedy jeszcze byli przyjaciółmi – zgodnie deptali klomby kwiatów sadzone przez skrzaty, czy bili się o miotłę Syriusza. Tego dnia jednak bawili się miniaturowym zniczem; klomby były już zadeptane, a miotła od wczoraj złamana. Wtedy na scenę wkroczył czarny charakter. Ojciec. Najwidoczniej wracał z Ministerstwa – tylko, kiedy wybierał się tam, zakładał wyjściową tiarę. Niósł pakunek, który z daleka przypominał miotłę.
Syriusz od razu podbiegł do ojca i z uśmiechem patrzył na paczkę… A ojciec go wyminął i podszedł do Regulusa. Bez słowa dał młodszemu z braci nowiutką miotłę, a na pytanie oburzonego starszego syna odpowiedział, że to prezent dla Regulusa, bo „może chociaż on będzie umiał dbać o swoje rzeczy”. Syriusz ze złością złapał wtedy resztki swojej miotły zaczął nią okładać brata, póki nie przybiegła matka i ich nie rozdzieliła.
Miał wrażenie, że nigdy nie zapomni wyrazu jej twarzy… A potem zamkniętych drzwi pokoju, otwieranych dwa razy dziennie, żeby skrzat mu podał jakieś ochłapy jedzenia. Nie płakał. Siedział spokojnie na łóżku i patrzył w okno. Wiedział, że coś jest nie w porządku i powinno być inaczej, ale w jego domu było tak od zawsze… „Czy może raczej od kiedy ten gnojek się urodził”, myślał. Nie znał jednak innego domu, nie wiedział, co traci.
Przez okno widział inny dom, mugolski. Rodzice zawsze unikali sąsiadów, zabraniali nawet synom bawić się z ich dziećmi. Twierdził, że są niegodni tego, że zadawanie się z nimi kala czystą krew Blacków.
Syriusz tego nie rozumiał, ale widział jedno – nigdy nie stanie się taki, jak rodzina. I dotrzymał danego sobie słowa – starał się zaprzyjaźnić z mugolami, widywał się z nimi ilekroć rodzice nie widzieli. Było to o tyle trudne, że ten mały kapuś, Regulus, na niego donosił. Zawsze potem obrywał – krzyki, czasami drobne klątwy… Wszystko w czterech ścianach „domu rodzinnego”. Blackowie nie piorą swoich brudów publicznie – zawsze załatwiają wszystko po cichu, w domu. A potem są kamienne twarze – maski dobierane do okazji, podczas gdy w środku się gotuje. Czy był taki sam? Na początku próbował, ale był zbyt impulsywny, nigdy nie zdołał opanować się we właściwym momencie – mówił o jedno słowo za dużo, co prowokowało kolejne awantury.
Pamiętał doskonale któreś Boże Narodzenie… Był wtedy na trzecim… nie, na czwartym roku w Hogwarcie. Matka zmusiła go, żeby przyjechał na Święta – miała się zebrać cała rodzina. Oczywiście od razu dostał reprymendę i to nie jedną: „uczesz się jak człowiek”, „nie odzywaj się nie pytany”, „nie mów nic o swoich przyjaciołach”, „nie przynieś nam wstydu”, „nie przyznawaj się, że znasz szlamy”… Miał tego po dziurki w nosie. I tak nigdy nie byłby dla nich odpowiedni. Cokolwiek by zrobił, nie będzie dorastał do pięt Gnojkowi, który był przecież oczkiem w głowie matki i ojca, nadzieją na utrzymanie renomy nazwiska Black i prawdopodobnie przyszłym śmierciożercą. Idealny, oderwany od prawdziwego życia rycerzyk rodziców, wierzący w ideologię Voldemorta i prawdopodobnie nieuświadomiony nawet skąd się biorą dzieci. A jednak to o nim matka opowiadała ciotce Adharze, to on dostawał zawsze to, co chciał, to on… to on zamienił życie Syriusza w koszmar.
Starszy z braci Black nigdy nie był grzecznym chłopcem i marionetką rodziców. Może to dlatego traktowali go jak zło konieczne? On sam wiedział, że nie spełnia ich wymagań, nie zależało mu na tym, ale spodziewał się, że skoro już uparli się zepsuć mu święta, to chociaż zachowają minimum kultury… Srodze się pomylił już na pierwszej kolacji w rodzinnym gronie. Uszczypliwe uwagi ojca, niechęć w spojrzeniu matki i większa porcja deseru na talerzu Regulusa. Dlaczego? Znów zbudził się gniew z dzieciństwa. Dlaczego to ten gnojek ma wszystko? W czym jest lepszy od niego, najpopularniejszego chłopaka w Hogwarcie, jednego z Huncwotów?!
Zjadł swoją porcję i bez słowa wyszedł z pokoju. Nie obchodziło go, że popełnił wykroczenie prawie równorzędne z publicznym obrażaniem rodziny. Musiał się uspokoić, bo inaczej powiedziałby coś, co mogłoby kosztować więcej, niż najbardziej nawet uniżone „przepraszam”. Wiedział tylko jedno – Regulus dostanie za swoje.
I faktycznie, czas mijał, a najmłodszy Black nie miał łatwo. Węże w szafie, śledzie w butach, klej zamiast szamponu… powoli już do tego przywykł. Cały czas nie był pewien jak Syriuszowi udaje się robić te kawały, skoro nie ma wstępu do Ślizgońskiego pokoju wspólnego, ale domyślał się, że Huncwoci mają sposoby na wszystko. Jeśli myślał, że we własnym dormitorium jest bezpieczny, to się mylił. Już nigdzie nie był bezpieczny, Syriusz mógł go znaleźć wszędzie i ośmieszyć po raz kolejny… Czyje życie w takim razie było piekłem?
Syriusz nie wytrzymał swoich męczarni – zrobił to, na co wielu buntownikom brakowało odwagi. Raz na zawsze uciekł z domu. Bezpośrednim impulsem do tego była kłótnia z rodzicami. Padały w niej różne słowa, poruszane było wiele tematów – od Czarnego Pana, przez przyszłość Syriusza, po jego mugolskich przyjaciół. Podsłuchujący pod drzwiami Regulus nie był pewny, czyją stronę poprzeć. Chyba po raz pierwszy w życiu podziwiał brata – Syriusz od zawsze się buntował, ale wreszcie gorycz, ukrywana przez te wszystkie lata, wylała się prawdziwym morzem. Cała czwórka była świadoma, że wszystko, co zostało już powiedziane jest ostateczne i nic tego nie zmieni. Zakończył się jakiś etap, czego dowodem było głośne trzaśnięcie drzwiami – Syriusz przemaszerował obok brata, nawet go nie zauważając. Przez kilka godzin nikt nie mógł sobie znaleźć miejsca w dużym i ponurym domu. Dopiero około północy rozległ się zbawienny trzask okiennicy. Nikt nawet nie sprawdzał czy ich podejrzenia są słuszne – wiedzieli, że Syriusz właśnie opuścił dom; uciekł ze swojego piekła…
Czy był potem szczęśliwy? Zabawne, bo powinien być. Opuścił miejsce, którego nigdy nawet nie mógł nazwać domem, zamieszkał z Jamesem, a teraz był w Hogwarcie… I pisał to durne wypracowanie dla McGonagall. Powinien szybciej to zmyślić, bo czekała go jeszcze odpowiedź na list Andromedy – jako jedyna z rodziny nie odwróciła się od niego.
Zerknął na pergamin leżący obok i przeczytał jego treść, którą znał już prawie na pamięć.
Drogi Syriuszu,
Wiesz dobrze, że nie chodzi mi o czynienie Ci wymówek. Pisałam wyraźnie, że jestem dumna, że się zbuntowałeś i uciekłeś. Bo buntowało się wielu, ja też, ale nikomu nie wystarczyło odwagi… tylko Ty, Syriuszu… mam nadzieję, że wiesz, co możesz na siebie ściągnąć w ten sposób? Ciotka Ci tego nigdy nie wybaczy, zatruje Ci życie. Z tego, co pisałeś do tej pory, wnioskuję, że radzisz sobie nieźle, ale gdyby coś się wydarzyło, pamiętaj, że moje drzwi są zawsze otwarte.
Ucałowania,
Andromeda.
Tak, na nią jedyną zawsze mógł liczyć. Może odwiedzi ją w wakacje? Powinien pogadać z tym całym Tedem, w końcu to mugol, a jeśli rodzinka będzie chciała mu coś zrobić?...
Przeciągnął się i znów postukał piórem w stolik. Piekło się skończyło, teraz tylko musi napisać jakieś zgrabne kłamstewko. Przecież to nic trudnego – łgał tyle razy, nawet McGonagall mu wierzyła. A może była to kwestia uczciwości przed samym sobą? Czy w ogóle coś takiego się liczyło w jego przypadku?...
Przyłożył pióro do pergaminu i napisał: „Kocham moją rodzinę, ponieważ nie mam z nią nic wspólnego.” Zatrzymał rękę. Na pewno to właśnie chciał napisać? Cóż, teraz już nie miał wyboru, chciał to dziś skończyć.
„Kocham moją rodzinę, ponieważ nie mam z nią nic wspólnego. Różnimy się w zbyt wielu sprawach, bym mógł ich kochać. Zresztą, dla nich czystość krwi i tradycja są ważniejsze, niż szczęście. Czy takich ludzi da się kochać? W każdym razie…”
*
Znów był w tym przeklętym domu, gdzie każdy kąt przypominał o dzieciństwie. Teraz już nie było ojca, matki, ani tego gnojka. Został sam – dziedzic na włościach, wielki pan, spadkobierca fortuny rodu i przede wszystkim więzień prywatnego piekła. Znowu. Całe życie spędzał na przemian w piekle i uciekaniu przed nim.
Usiadł w fotelu i ukrył twarz w dłoniach. Dlaczego to wszystko musiało się stać? Przecież odebrano mu właściwie całe życie – został strzępkiem człowieka, nie przypominał już dawnego siebie. Już od wielu, wielu lat nie pamiętał jak być sobą: wyluzowanym Syriuszem Blackiem, łamaczem damskich serc. Teraz już na pewno żadna dziewczyna by się z nim nie umówiła – Azkaban robi swoje.
Uśmiechnął się pod nosem. Tak, to były czasy. Jeden tydzień z Puchonką, drugi z Krukonką, potem jakaś Gryfonka, sporadycznie może i Ślizgonka. Każda z niewątpliwym urokiem i cechami przydatnymi w tejże chwili. Myślały, że je kocha… Czy on w ogóle potrafił kochać? Kiedy miał się tego nauczyć? W domu? Tam nauczył się tylko buntu i nienawiści. A potem było już za późno. Poznał przyjaźń – sama go znalazła. Na początku nie było łatwo, ale James się nie poddawał. To był naprawdę świetny człowiek, szkoda, że stało się to, co się stało…
Huncwoci byli jego przyjaciółmi, ale z dziewczynami sprawa miała się zupełnie inaczej. Potrafił być czarujący i uroczy, potrafił zdobywać niewieście serca, ale sam nie wiedział po co. Na początku robił to dla zabawy, potem dla korzyści – jedna dziewczyna miała znajomości w Hogsmeade, dzięki innej miał rabat w Esach i Floresach… A najśmieszniejsze, że każda myślała, że to ona jest „tą jedyną”. Nie wyprowadzał ich z błędu, starczało, że miał jedną zasadę: nigdy nie podrywał dwóch dziewczyn naraz. Choćby nie wiadomo jakie korzyści miały z tego być, nie łamał tego postanowienia. Czy zachowywał się okrutnie? Tak, z pewnością, dobrze o tym wiedział, ale znajdował na to wiele usprawiedliwień. A jednak jakaś cząstka umysłu powtarzała, że jest żałosny. Może był? Właściwie jak ustalić, czy ktoś jest żałosny?
Wtedy, w Hogwarcie, na pewno żałosny nie był. Czuł się szczęśliwy – chyba po raz pierwszy w życiu. Dobre czasy się jednak skończyły i musiał zacząć żyć na własną rękę. Miał mieszkanie, znalazł dorywczą pracę, większość czasu spędzał z Jamesem i Lily, a resztę poświęcał na szukanie szczęścia. Nigdy go nie znalazł. Bo czy możliwe jest znalezienie szczęścia przez trzy lata? Bo tyle właśnie trwało jego dorosłe życie – trzy krótkie lata. Potem nastąpiła seria ciosów: śmierć Jamesa i Lily, zdrada Petera, Azkaban… Czy to nie za dużo, jak na jednego człowieka? Jeśli tam na górze ktoś jest, to musiał mieć niezłą zabawę jego kosztem. Test ile czarodziej może wytrzymać. Dla zwycięzcy nagroda – może dalej żyć w tym, co zostanie z jego życia. Reszta dostaje błogosławieństwo śmierci.
Ale on przeżył. Dwanaście lat gnił w Azkabanie. Dwanaście długich lat cierpiał, dzień po dniu zmuszając się do życia i tylko ostatkiem sił trzymając się strzępków logicznych myśli. Wiedział, że był niewinny i tylko to pozwoliło mu żyć tą imitacją życia, choć były momenty, w których żałował, że nie umarł, wiele takich momentów. Budząc się z krzykiem, prosił każdą cząstkę istnienia o śmierć, ale ona nie przychodziła. A potem… Ile właściwie czasu minęło? Ach tak, potem się dowiedział – dwanaście lat… Potem zjawił się Knot, przeprowadzając inspekcję. I ta gazeta, artykuł o Peterze – rozpoznał go od razu, każdy by rozpoznał, jeśli choć raz widział jego przemianę.
To zdjęcie – tak, jedno niewinne zdjęcie, rozpaliło ogień w jego głowie, nie mógł myśleć o niczym innym. Wiedział tylko, że jeśli nic nie zrobi, to Peter zabije Harry’ego. Musiał go uratować, był to winien Jamesowi. Nie wiedział jak, ale uciekł z tego piekła. Znowu mu się udało. Na jak długo? Wystarczająco, żeby pomóc chrześniakowi i wziąć nogi za pas. Cały rok był wolny, mógł odpocząć… Czy raczej sprawiać takie wrażenie – z kraju przychodziły niepokojące wieści, musiał trzymać rękę na pulsie, a potem wreszcie wrócić, żeby pomagać Harry’emu. Wydawało się, że uciekł przed swoim piekłem…
Aż piekło wróciło. Voldemort się odrodził, nastąpiła reaktywacja Zakonu Feniksa, a ten przeklęty dom najlepiej nadawał się na siedzibę. Wrócił do piekła dzieciństwa, z którego uciekł dziewiętnaście lat temu… Co się przez ten czas zmieniło? Na dobrą sprawę niewiele – większość czasu spędził w Azkabanie, a tam nie miał okazji żyć. Czy kiedykolwiek żył naprawdę? Czy miał czas?...
Fotel, w którym siedział, był miękki i nie sprzyjał dalszemu myśleniu. Oparł się wygodniej i zasnął płytkim snem, pełnym koszmarów przeszłości. Nie wiedział jeszcze, że już wkrótce i z tego piekła ucieknie… Kto wie czy nie do gorszego.
*
Oskarżony o zabicie trzynastu mugoli i osadzony w Azkabanie w 1981 roku Syriusz Black okazał się niewinny. Ministerstwo wczoraj podało wiadomość, która wstrząsnęła całym magicznym światem: na skutek pomyłki w Azkabanie dwanaście lat spędził niewinny człowiek! Oficjalne przeprosiny niesłusznie oskarżonego Syriusza Blacka jednak się nie odbędą, bo, jak Ministerstwo właśnie ujawniło, to właśnie on był tym tajemniczym czarodziejem, który zginął w Sali Śmierci w czasie czerwcowych wydarzeń w gmachu Ministerstwa o których pisaliśmy w numerze 260/1996. Społeczeństwo wypowiada się jednomyślnie: to karygodne. Gdyby Korneliusz Knot wcześniej ustąpił ze stanowiska, z całą pewnością by do tego nie doszło.
Brunetka odłożyła gazetę i spojrzała wyczekująco na siedzącego przed nią mężczyznę. Siwowłosy czarodziej przez chwilę milczał, po czym schował „Proroka Codziennego” do szuflady i podał kobiecie szklankę soku dyniowego.
- Co teraz? – zapytała.
- Teraz, droga Andromedo, nic nie możemy zrobić. Skończyło się nasze pole manewru. Przede wszystkim, nie mam wpływu na Ministerstwo, a Departament Tajemnic…
- Och, daj spokój, Dumbledore! Wiem dobrze, że możesz przekonać Scrimgeoura, wszyscy to wiedzą! Wystarczy jedna twoja sowa…
- Uwierz, że bardzo bym chciał coś zrobić, ale Rufus jest niezwykle uparty. Już w pierwszym dniu jego urzędowania pokłóciliśmy się o Harry’ego. Wątpię, czy Ministerstwo przyjęłoby mnie teraz z otwartymi ramionami, zwłaszcza, że nie mamy dowodów, że…
- Jak to nie mamy? A moja wizja?
- Ministerstwo nie wpuści nas do najbardziej tajnego departamentu na podstawie jednej wizji. Musimy mieć niezbite dowody, a póki co nie ma nawet realnej szansy…
- Ty też uważasz mnie za wariatkę?
- Nie, Andromedo. Sądzę, że możesz mieć rację.
- Ale i tak według ciebie to za mało. Szkoda… - Wstała z krzesła i skierowała się do drzwi. – Mam nadzieję, że zmienisz zdanie. Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
- Postaram się porozmawiać z Rufusem. Racjonalne argumenty mogą do niego trafić.
- Mimo wszystko dziękuję.
Andromeda Tonks wyszła, pozostawiając Dumbledore’a samego z jego myślami. A jeśli miała rację? To fakt, wszyscy uważali ją za wariatkę, ale każdy wróżbita miał opinię szalonego. Mogło w tym być ziarnko prawdy… W końcu nikt, kto sprawdzał działanie Łuku Śmierci, nie mógł o tym opowiedzieć i stąd ta nazwa…
*
Czarnowłosy mężczyzna znajdował się w próżni. Nie było tu nic, a jednak… a jednak wszystko. Nie wiedział, czy stoi, czy leży, ale czuł, że jest materialny. Gdzieś w oddali majaczyło jasne światełko, do którego nie sposób się było zbliżyć, choć wielokrotnie próbował. Zostało mu tylko wegetowanie w obecnym położeniu. Był naiwny, jeśli wszystko, co mu się do tej pory przytrafiło, nazywał piekłem. Teraz dopiero był w piekle. Widział światełko ratunku, ale nie mógł się do niego zbliżyć, cały czas otaczały go cienie przeszłości, a wszędzie było tak pusto i zimno… Nie było tu innych ludzi, tylko on. To gorsze niż Azkaban – tam chociaż świszczące oddech dementorów i krzyki innych więźniów przekonywały, że wciąż się żyje, że to jest rzeczywiste… A teraz? Nie mógł być już niczego pewien, to miejsce mogło nawet nie istnieć. Wiedział już doskonale, że jeśli piekło istniało, to on właśnie w nim był. W prywatnym piekle Syriusza Blacka, z którego tym razem nie ucieknie.
koniec |
|